ZalogujUżytkownikHasło
Zaloguj mnie automatycznie przy każdej wizycie    
Rejestracja
Rejestracja
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Forum Stowarzyszenie na rzecz kultury i animacji ALT Strona Główna » Świat Mroku

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Historie postaci
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
vampirka
User
User



Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 23:55, 27 Lis 2009    Temat postu: Historie postaci

Tak jak mówiłam ruszamy z historiami naszych obecnych postaci co WoD, coby to jakoś bardziej ogarnąć. Można dodawać jeszcze grafiki czy ilustracje.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kowaleq
User
User



Dołączył: 07 Lis 2009
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Umrzyj

PostWysłany: Sob 22:27, 28 Lis 2009    Temat postu:

Imię: Saji
Pochodzenie: Japonia
Miejsce zamieszkania: Japonia
klan: Odszczepieniec Brujah
Imie ojca:Kenji
Imię mistrza: Mezmer
Wampir od 5 lat

W wieku 22 lat byłem członkiem jakuzy wtedy mój przełożony zauważył we mnie coś nietypowego kochałem wręcz to co robię , zabijanie oraz rozboje były niemalże moim żywiołem. Po otrzymaniu pozwolenia księcia przemienił mnie on w wampira bym miał możliwość dalszego rozwoju jako nieśmiertelny. Zabił mnie i przemienił po jednym zasadniczym pytaniu :"Czy chcesz walczyć do końca i niszczyć ludzkie istnienia wraz ze mną ?" Odpowiedziałem TAK .Tuż po przemianie w czasie treningu mój mistrz w walce z bratem przegrał i popadł w letarg. Wygrany widząc że w obliczu zbliżającej się wojny z Camarillą mogę się przydać w roli mięsa armatniego. Zgodziłem się w zamian za trening wtedy opowiedział mi o odszczepieńcach mego klanu i że są oni o wiele potężniejsi niż zwykli Brujah myśl o potędze zawładnęła mną całkowicie. po dokończeniu treningu Wysłał mnie do walki z Camarillą. Zobaczył iż moja żądza siły pozwoliła mi zwyciężyć z dużą ilością wampirów. Zgodził się przyjąć mnie do odszczepieńców lecz dał mi ostatnie zadanie wypić duszę mego ojca tak jak on to zrobił gdyż widział we mnie swego następce wykonałem to zadanie z rozkoszą Przejąłem siłę mego ojca a zarazem przyłączyłem się do Sabatu.Mój mistrz mimo tego że jest oschły wręcz uwielbia gdy wykonuje dla niego zadania. Teraz wykonuje zadania dla niego a w zamian on pomaga mi stać się jeszcze potężniejszym...


W razie potrzeby proszę o pomoc jest to mój pierwszy wampir sabatu:P


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kowaleq dnia Nie 12:07, 29 Lis 2009, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sars
User
User



Dołączył: 28 Lis 2009
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 19:17, 30 Lis 2009    Temat postu:

Historia Postaci - Vea.


Urodziła się pod koniec XIX wieku w zamożnej rosyjskiej rodzinie. Jej ród - Valdemarovicz należał do najbardziej wpływowych w całej Rosji. Jednak rodzice nie ucieszyli się z pociechy. Druga z kolei córka.
Córki nie były im potrzebne. W rodzinie panował bowiem zwyczaj, że interesy, czyli zakład skórny [?] wytwarzający kurtki, torebki, buty itp, przejmowali synowie razem sprawując nad nim kontrolę. natomiast córki musiały sobie samodzielnie radzić odkąd uzyskały pełnoletność. Vea, Darika, szybko opuściła dom rodzinny o poszła na studia, pieniędzy jej nie brakowało, w końcu ojciec nie chciał, by zniesławiła nazwisko rodowe imając się brudnych prac. Studiowała demonologię na sławnym uniwersytecie teologicznym. Gdy ojciec dowiedział się o tym pozbawił ją wszelkich środków do życia i wydziedziczył. Wtedy po raz pierwszy tak srodze zawiodła się na mężczyźnie.
Wkrótce potem wybuchła pierwsza wojna światowa. Darika zmuszona była przerwać studia i poszukać bezpieczeństwa. Była wówczas zakochana po uszy w koledze ze studiów, uciekli razem z dala od frontu, żyjąc skromnie, co jakiś czas uciekając przed nadchodzącymi armiami. Ale jej ukochany postanowił zaznać życia wojaka, zostawił ją samą. Po raz drugi zawiódł ją mężczyzna. Samodzielne życie nie było jej najmocniejszą stroną, szybko trafiła w ręce jakiegoś oddziału pomniejszego, którzy zajmowali się tylko i wyłącznie rozbojami, kradzieżami, gwałtami i innymi tego typu rozrywkami. Łatwo się domyślić, że Darika stała się kolejną rozrywką.
Pewnej nocy, gdy leżała nieprzytomna od pijanej zgrai pojawił się kolejny znaczący mężczyzna w jej życiu. Victor. Tremere. Przemienił ją i zabrał na swój zamek w głębi Rosji. tam wraz z przyjaciółmi nauczał ją sztuki prezencji, później nadwrażliwości, na koniec wreszcie mrocznych sztuk taumaturgii. Był bowiem mistrzem ścieżki tortur. Vea, która już wtedy zrezygnowała z używania nazwiska rodzinnego, była z nim bardzo silnie związana [więzy krwi, maksymalne], traktowała go jak swojego mentora, opiekuna, wybawiciela. Jednak on nie traktował jej, tak jak mentor powinien traktować swą uczennicę. Czynił jej niewybredne komentarze i uwagi, dążąc do maksymalnego zbliżenia pomiędzy nimi. Jednak Vea nie była nim w najmniejszym choćby stopniu zainteresowana.
Gdy rozpoczęła się druga wojna światowa, została wysłana na dwór Tzimitza, by szpiegować i poznawać sztukę magii kołdunicznej, którą jej mentor był żywo zainteresowany. Tam poznała Rebekę, którą polubiła, a z czasem pokochała. Gdy odkryto jej obecność na dworze, musiała uciekać. Nie była tam, co logiczne, mile widziana. Powróciła na dwór Victora, bo choć więzy znacznie osłabły, nadal była mu posłuszna. Wkrótce potem zaczął rozwijać w niej umiejętność tortur. Wszystkie rodzaje i sztuki demonstrował zaś na niej, twierdząc, iż musi poznać, co to ból, by umieć go zadawać. I zadawał. Zostawiał ją w spazmach bólu na długie godziny, czasem dni, nie pozwalając jednak, by cierpienie pozbawiło ją świadomości. Więzy słabły. Słabły z każdym dniem nauki coraz bardziej. W końcu całkiem wygasły. Vea jednak postanowiła wytrwać jeszcze trochę, tak, aby doprowadzić mroczną umiejętność do perfekcji. A gdy to się stało, bez najmniejszych wyrzutów sumienia zastosowała ją na swoim mentorze, doprowadzając go do letargu. Po tym zdarzeniu zabrała księgi o demonach i opuściła dwór kontaktując się z Ave. Razem zamieszkały w Amsterdamie. Vea założyła fundację zrzeszającą lesbijki i wybiła się na szczyt śmiertelnego świata, jednocześnie zyskując renomę wśród spokrewnionych.
Żywi jednak niewyobrażalna urazę i niechęć do rodzaju męskiego, uważając, że mężczyźni to podgatunek, niezasługujący na egzystencję. Traktuje ich z wyższością, dobitnie ukazując, że nie są jej w najmniejszych choćby stopniu potrzebni do przeżycia nieżycia.
Nie wiadomo, co dzieje się z Victorem, czy przebudził się z letargu i czy zamierza zemścić się na swej podopiecznej. [wróg na 4? jakoś tak w każdym razie]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
vampirka
User
User



Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 22:10, 03 Gru 2009    Temat postu: historia Ave

Rebeka "Ave" Vital
Stary Klan Tzimisce

Rebeka, Uważam, że to dobre imię. Gdybym miała imię pewnie tak by brzmiało. Rebeka. Jest idealne. To imię- obraz, żywe słowo. Zawiera się w nim cała moja historia.
A to dość długa historia.
Można powiedzieć, że jestem tym czym od zawsze chciałam być. Gdybym miała marzenia pewnie cieszyłabym się z ich spełnienia. Z każdej nocy i wszystkich zachodów słońca. Gdyby to wszystko nie było tylko mirażem, może mogłabym się cieszyć. Ale ciemność to pustka. Zapamiętaj.
Wiele razy starałam się zrozumieć Salomona. Miał mądrość. Bóg dał Salomonowi mądrość i rozsądek nadzwyczajny oraz rozum nieogarniony, jak piasek na brzegi morza, tak przecież mówi księga. Ale oddał ją. Zaprzepaścił własną mądrość, zaprzedał ją w zamian za nieskończoną potęgę. A wraz z nią zaprzedał mnie. Bo jestem częścią jego mądrości. Dlatego myślę, że powinnam zapomnieć o Basmat, zapomnieć o winie i nierządnicach, zapomnieć o smutku i szpiegach króla. O wszystkich niezawinionych śmierciach mojego ludu.
Od zawsze wierzę w Opokę. Opoka jest moją siłą, opoka wpisana w gwiazdę, która przecież i tak była tylko wymysłem mojego ojca. Ale to nie jest ważne. Nie jest tez ważne kiedy i jak trafiłam do kraju pełnego lasów, płonącego latem, a zamarzającego zimą, ze stepami ciągnącymi się w bezkres, po horyzont. To już dawno przestało mieć znaczenie.
A on nazywał się Borys. Również, tak jak mój ojciec, był wielkim władcą. Po śmierci uczynili go świętym. Żałosne. Uczynili świętym wielkiego złego. To było kilka lat po tym jak pozwolono mi w końcu otworzyć oczy, jak krew na powrót zaczęła krążyć w moich żyłach. Wtedy, gdy po wiekach pozwolono mi po raz pierwszy spojrzeć we własną twarz. Bo skończył się czas ofiary. Zaczęły się wielkie łowy.
Sama nie wiem, kiedy stałam się ich głównym celem. Musiałam przeoczyć moment w którym stałam się zwierzyną. Ale on był wielkim władcą. I, z tego co pamiętam, lubił udawać litościwego. Jak na tamten czas był doskonałym aktorem.
Nigdy nie zwiedziłam całego dworu Borysa. Przerażał mnie prawie tak jak on, chłodem, pustką i wszechobecnym krzykiem. Krzykiem nagich, kamiennych ścian, krzykiem więźniów dobiegającym z kazamat. I moim krzykiem, gdy dłonie zaciskały się na rzeźbionych w kwiatowe motywy, bukowych ramach kryształowego lustra. Uwielbiał na mnie eksperymentować. Sama nie wiem dlaczego. Przecież takich jak ja były w tym dworze setki, jeśli nie tysiące. Chciał stworzyć doskonałość na kanwie piękności. Dlatego teraz wdzięk nie ma znaczenia. Zbrzydła mi uroda. Zbrzydły ideały. To takie… ulotne?
Nie pamiętam rysów swojej twarzy, nie pamiętam lat, takich samych, wszystkich takich samych, pozlewanych w kolorowe plamy niczym farbki wodne. To mogło trwać w nieskończoność. I pewnie by trwało.
Gdyby nie jego lęk. Nie potrafił być taki jak inni. Nie potrafił trzymać swoich włości żelazna ręką, wiedząc, że wiatr, że ziemia, że ogień, że nawet woda nigdy nie będą mu posłuszne. Chyba po prostu to czuł. Dlatego to ja czytałam zwoje i recytowałam zaklęcia, dlatego to ja rysowałam kredą kręgi i dlatego to ja tańczyłam na blankach wśród deszczu i zamieci. Magia żywiołów. Mam nadzieję, że Bóg mi to wybaczy.
Potem było zbyt późno by móc się cofnąć. Byłam zbyt silna i zbyt słaba zarazem, zbyt pewna własnych mocy i zbyt zgubiona w całkowicie nieznanym mi świecie. Nawet gdybym chciała, nie mogłabym odejść.
Nie potrafisz sobie tego wyobrazić, więc nawet nie próbuj.
Setki lat. Nie dziesiątki. Setki. Tysiące nocy. Miliony godzin z wzrokiem wbitym w pustkę, z unieruchomionym karkiem, z rękoma przykutymi do fotela. Ale milcz. Mistrz pracuje nad swoja rzeźbą. Nie waż się zniszczyć pracy mistrza. Nie waż się nawet drgnąć…
Chora zależność być zarówno sługą i panem. Być katem, który boi się zadawać ból. Być panią, która sama siebie traktuje jak psa. To trwało chyba ponad pół milenium. Jeśli nie więcej. Bardzo, bardzo długo. Dopóki w murach dworu Borysa nie zjawił się mężczyzna pochodzący z południa. Był zupełnie inny od wszystkich, których spotykałam dotychczas. Najbardziej chyba przypominał mi odległy obraz z zamierzchłej przeszłości, najbardziej chyba przypominał Rehabeama. I potrafił mówić w moim języku. Był… teraz nie oddam tego słowami. Sama nie wiem, co robił w tamtych okolicach, na tym okropnym dworze. Może po prostu zesłał mi go Bóg. Może zobaczył jak wątły jest płomień mojej wiary. Kazał mi nazywać się Azariasz. To też imię obraz. Jest świadectwem prawdy.
Poznałam wtedy sekret potępienia. Receptę śmierci… Pojęłam prawdy nieznane dla ludu. Przez ten krótki okres gdy gościł w przeklętym domu mojego pana opowiadał mi o Bogu. I innych, którzy trwają w wierze, mimo, że ich przeszłość i przyszłość to tylko krwawa ciemność. A co najważniejsze, powiedział mi o Zefat. O mieście na szczycie wzgórza Kena'ana, zbudowanym ku pomocy. Wtedy Borys wpadł we wściekłość. Byłam naiwna sądząc, że nie domyśli się wszystkiego. A potęga Boga przerażała go bardziej niż moce żywiołów.
Azariasz uzyskał to swoje zbawienie. Tak myślę. Gdybym była Bogiem odpuściłabym mu wszystkie grzechy za jedno alleluja.
Sama nie potrafię teraz uwierzyć, że uciekłam wtedy do Zefat. Że byłam w stanie przerwać te wszystkie kręgi wzajemnych zależności. Że potrafiłam udać się w te długą, bardzo długą, podróż na poszukiwanie siebie samej. Bo szłam tam dokładnie siedem lat. Poznałam wtedy wielu pielgrzymów, wielu niewolników i panów, spotkałam walecznych i tchórzliwych, poznałam palącą moc słonecznych promieni. A w Zefat boski lew wziął mnie na nauki. Jestem chyba jedyną, która spisała jego słowa. Ku chwale Boga, Ha-Ari, ku chwale Boga…
Byłam przy nim gdy umierał. I chyba po raz pierwszy poczułam smutek patrząc na śmierć w spokoju. Ale nie tęskniłam długo. Po prostu nie potrafię.
Jakiś czas żyłam później z Chaimem, ale głos Borysa wezwał mnie z powrotem w głębię kraju. Chciałam wrócić. Wrócić, żeby pokazać mu kim się stałam.
Wrócić, żeby znaleźć się w niebezpieczeństwie.
Bo wtedy dzieciaczki zaczęły bawić się w wojnę. A ta wojna nagle ogarnęła cały świat nocy, niosąc ze sobą tylko oceany krwi. Na koniec poróżnili się, a największych buntowników nazwali Sabatem. Żałosne. Nazywać ich świętym siódmym… Zostałam z Borysem, jako jego córka i uczennica, jako ktoś potrzebny w tamtym czasie, bo podczas wojny poległo zbyt dużo naszych starszych. Pamiętam te niekończące się narady w wielkich, ciemnych zamkach, Przy okrągłych- zawsze okrągłych, bo przecież jesteśmy sobie równi, stołach.
Zbrodnie przeszłe, zaprzeszłe i te jeszcze nie popełnione. Boże, strzeż mnie, bo widzę w nich tylko zwierzęta. Najstarsi, w tym Borys, w pewnym momencie postanowili odłączyć się od reszty, zaszyć gdzieś i nie wplątywać w politykę.
To zbiegło się w czasie z kółkiem ludzkich kuglarzy, którzy wyśnili sobie sen o śmiertelnej potędze. I nagle, w jednej chwili, ziemia dookoła moich stóp zaczęła płonąć. Moje umiejętności stały się bardziej pożądane niż wiedza Salomona.
Jak i inni, zasnęliśmy na wiele, wiele lat.
Gdy otworzyłam oczy, okazało się, że świat spłonął w ogniu własnych przemian i właśnie odradza się jak feniks z popiołów. Ludzie byli innym gatunkiem. Długo nie mogłam tego zrozumieć. Zamieszkaliśmy w Kremlu. Z tego, co pamiętam wtedy to też była Moskwa. Minęło kilkanaście lat zanim na nowo nauczyliśmy się odnajdywać w gąszczu polityki i rzeczywistości. Okazało się, że gdzieś w międzyczasie ludzcy magowie obłożeni klątwą wieczności stali się naszymi najzacieklejszymi wrogami.
Zabawne. Nie czuje nienawiści.
Drugą Wielką Wojnę przeczekaliśmy gdzieś na południu Węgier, gdzieś gdzie kiedyś stał najwspanialszy z dworów Borysa. Teraz to tylko zgliszcza. Wtedy poznałam Darikę. Od początku wiedziałam, że jest żmiją, która ma wkraść się w nasze łaski. Ale była z tym taka słodka. Rozkoszna wręcz. Próbowała dowiedzieć się czegoś na temat magii żywiołów, starała się podejść Borysa. Nie miała pojęcia o naszym klanie. Nie miała pojęcia o historii, o istocie tej magii. Była jak dziecko we mgle. Ale… Była też kimś innym. Kimś kogo mogłam słuchać godzinami, na kogo mogłam patrzeć bez mrugnięcia i o kim mogłam śnić. Tęskniłam za nią, gdy po Wojnie Borys w końcu zorientował się kim jest, gdy wypędził ją z dworu, grożąc śmiercią. Bałam się o nią.
Zabawne?
Być może.
Napadnięto nas o zmierzchu. Dwór spowiły nieprzeniknione cienie, zewsząd słyszałam kroki, krzyki i nawoływania. Czułam obecność wielu postaci. Ghule Borysa padały jeden po drugim. Potem zginęli wszyscy jego nieśmiertelni służący. Bo sekta, którą wzgardziliśmy, przyszła wymierzyć nam karę. Jedyną i słuszną.
Ale mnie chroni Pan i jego aniołowie. Ocalały zgliszcza. I ja.
Udałam się do europy, do jednego z mężczyzn poznanych kiedyś w Zefat. Nazywał się Jeremiasz i tak jak ja był jednym z nieśmiertelnych uczniów Ha-Ari. Od zawsze utrzymywaliśmy jako taki kontakt, ponieważ jedna z jego zdolności pozwala na kontakt poprzez sny. Znalazł dla mnie Darikę.
Wszyscy się zmieniliśmy. Nie winię jej za to, że zgubiła swoje imię tak ja ja, że została Veą, że jest pełna pogardy. Przedstawiłam się jej kiedyś jako Ave, więc tak już zostało. Zamieszkałyśmy w Amsterdamie, gdzie ona zajęła się organizacją zrzeszającą kobiety takie jak ona, skrzywdzone wzgardą. Nie umiem ich zrozumieć, ale to pewnie dlatego, że nigdy nie miałam własnej krwi na udach i dłoniach. Vea jest teraz znaczną personą, szanują ją zarówno ludzie jak i niderlandzcy nieśmiertelni. Ja piszę dokumenty. Poza drobnymi wypadkami mieszka z nami spokój.
Można powiedzieć, że równowaga została zachowana. Można powiedzieć, że wąż zatopił kły we własnym ogonie.
Gdyby nie cena mojej krwi. Gdyby nie przekleństwo zdolności Vei.
Rebeka. Imię, które tak na prawdę nic nie znaczy.


w tle: [link widoczny dla zalogowanych]

ps. statystyki i znajomości jeśli czas pozwoli :)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez vampirka dnia Czw 22:11, 03 Gru 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zwierzak
Super Moderator
Super Moderator



Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 112
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Magicznej krainy Jednorożców

PostWysłany: Czw 20:01, 07 Sty 2010    Temat postu:

Historia postaci :
Tony „Czacha” Acid
Nosferatu Antitribu

Tym razem miałem sen…To nie był dzień jak wszystkie inne dni przespane podczas mojego nie-życia. To nie było jak wyrwanie się z ciemnej pustki, jak zwykle…Tym razem miałem sen…a może koszmar?...To przypominał mi kim byłem, czym się stałem i dlaczego …Minęło już tyle lat, że niemal zapomniałem…
Muszę z kimś o tym porozmawiać…niestety aktualnie jestem sam… Mój wymyślony przyjacielu…wysłuchasz mojej historii?...Wiedziałem, że się zgodzisz…Ale jak cię nazwać przyjacielu?...Bruce, Bóg, Allach, Kain?...tak, też myślę, że Bruce brzmi ładnie…No więc Bruce…mogę zacząć?
Moje ludzkie życie zaczęło się na początku XX wieku…Przyszedłem na świat w zapyziałej kamienicy w slumsach Chicago…życie nie rozpieszczało mnie od początku, jakby przygotowując na to co miało nadejść…Mimo tego zawsze wiedziałem, że jestem lepszy…Musiałem to udowodnić, musiałem się wybić…za wszelką cenę…Nauczyłem się kraść, kłamać i oszukiwać, ale tak, żeby nie skazić mojego wizerunku „ porządnego chłopca z biednej dzielnicy”…
Wszystko szło świetnie…zdobywałem wykształcenie i miałem szanse uciec z nory w jakiej żyłem z rodzinką…Chyba nigdy ich nie lubiłem…teraz mogliby być co najwyżej szybką przekąską, ale wołałbym ominąć ten wątek, nie masz nic przeciwko, Bruce?...Dzięki, naprawdę dobry z ciebie wyimaginowany przyjaciel…
Wracając…gdy miałem iść do college’u popełniłem błąd…widzisz Bruce, religia i cała jej mistyczna otoczka zawsze mnie fascynowały…to też oddałem się temu bardzo nielogicznemu wyborowi…Jak myślisz Bruce, czy to był dobry wybór?...Skoro takie jest twoje zdanie, to spoko…Jednak przyznam, że dobrze bawiłem się na teologii… Pewnie powiesz, że to głownie przez imprezy i laski, ale naprawdę to mnie kręciło…Pamiętam nawet moją magisterkę, pisałem o kulcie VooDoo…Fascynująca sprawa Bruce, mówię ci…może kiedyś o tym też porozmawiamy…bo teraz mówimy o mnie…
Na czym to ja…a tak…Gdy skończyłem studia, pojawił się błąd o którym wspomniałem…nie dostawałem już stypendium naukowego…musiałem znaleźć pracę…najlepiej dobrze płatną…to nie należało do łatwych z moją specjalnością…załapałem się na pozycje „sekretarki” w biurze detektywistycznym…to była prosta i przyjemna praca z której mogłem wyżyć…ale czegoś brakowało…jakiś silniejszych emocji…to też po paru latach starań i błagań szef dał mi sprawę…”masz śledzić i zdobyć informacje o celu” tak mi powiedział…byłem w tym dobry…jako gówniarz poznałem dobrze miasto, zwłaszcza slumsy w których się wychowałem, wiedziałem jak tam się poruszać, z kim rozmawiać, na kogo uważać…Znalazłem nową pasje…Szef nauczył mnie samoobrony, a dzięki opaczności wymyślonych przyjaciół o których tyle uczyłem się kiedyś wyszedłem z większości ciężkich akcji bez szwanku…
Wszystko wskazywało, że jeszcze parę lat i wcześniejsza emeryturka…gdzieś na wyspach Bora-Bora…bo widzisz Bruce, nigdy nie zapomniałem o złodziejstwie, kłamaniu i oszukiwaniu…informacje i rzeczy z którymi miałem styczność, bywał o wiele więcej warte dla kogoś innego, niż mój aktualny klient…zabrnąłem w to głęboko…i pewnie przez to jestem tym czym jestem…zwróciłem na siebie „jego” uwagę…nazywał siebie „Wujaszkiem” i to on mnie przemienił…Chociaż, wiesz Bruce, nie wiem czy słowo „przemienił” oddaje całą istotę rytuału tworzenia…No, wiesz…wygrzebywanie się z zakopanej trumny, pierwszy kontakt z bestią, pierwsze morderstwo, ogółem nic przyjemnego… przynajmniej wtedy…pomijam już zupełnie fakt, że to jest niczym w porównaniu z bólem jaki towarzyszy przeminie w Nosferatu... uczucie odpadającego ciała, wielotygodniowa deformacja, palące wnętrzności…wątpię byś mógł sobie to wyobrazić Bruce, pyzatym to nie jest najprzyjemniejszy temat do rozmowy, więc się nie zatrzymamy przy tym, ok?...
Wujaszek zaczął oswajać mnie z nowym życiem, z mocą która mi przekazał, z nową historią, mitologią i wojną która trwa…Co najważniejsze powiedział mi o swoim spotkaniu z czymś co tytułowało się mianem „Ashur”, potężnym bycie które zdradziło mu drogę do boskości…Fajna sprawa, nie Bruce?...Ciężko w to uwierzyć, ale w wampiry też nie wierzyłem, więc, co mi tam…w końcu jestem nieśmiertelny i mogę stracić trochę czasu, żeby zobaczyć czy to prawda…Po kilku latach nauki o Zwiastunach Czaszek, Kaymakli, Derinkuyu i innych mniej lub ważnych mistycznych pierdułkach nasze drogi się rozeszły…Uznał, że jestem dużym chłopcem i dam sobie radę…nie płacz Bruce, to nie jest takie wzruszające jak myślisz. Po rozstaniu dużo wędrowałem…od miasta do miasta badając sekrety powierzone mi przez Ojca…w trakcie badań spotkałem się z nazwą „Tal'Mahe'Ra”, czy jak się dziś nazywali „Prawdziwa Czarna Ręka”, można by powiedzieć sekta w sekcie w sekcie, jakiś rodzaj elitarnego stowarzyszenia pośród „Czarnej Ręki”…Dlatego do nich wstąpiłem…w ich szeregach na pewno znajdę tych prawdziwych…a prawdziwi na pewno wiedzą o sekretach których poszukuje...
Nie zanudzam cię Bruce?...Wiem, że to trochę trwa, ale istnieje już ponad 100 lat, więc mam dużo do powiedzenia…ale na tym skończymy…rytuały same się nie odprawią…w końcu jestem kapłanem…Widziałeś, gdzie położyłem swoją maskę?...O dzięki ci stary, jesteś naprawdę świetnym kumplem…kiedyś próbowałem z Buddą, ale się nie polubiliśmy…zresztą mało ważne...Czeka mnie długa noc…Sabat wzywa…idziesz?...

- "Bad Mojo Mask"

Wygląd: ksywa "Czacha" przylgnęła do niego ze względu na charakterystyczne zmiany spowodowane krwią jaką odziedziczył...oprócz dolnej szczęki, ważniejszych mięśni i ścięgien pozostałych do okazywania szczątkowej mimiki, jego głowa to czaszka...ze względu na dość dokładne okrywanie swojego ciała odzieżą, nie widać innych deformacji świadczących o jego przynależności do Nosferatu

Music przewodni: Acid Drinkers - Infernal Connection ...

Charakterek: zresztą sami zobaczycie...

p.s. jak będzie mi się chciało coś dodać albo popoprawiać błędy to zrobię to...kiedyś...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Zwierzak dnia Czw 20:08, 07 Sty 2010, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sars
User
User



Dołączył: 28 Lis 2009
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 21:07, 07 Sty 2010    Temat postu:

Na imię mam Gwineth. Urodziłam się w 1917 roku gdzieś nieopodal Oslo. Ukończyłam tam szkołę podstawową i ponad podstawową, gdy wybuchła II Wojna Światowa. Byłam jedną z niewielu kobiet w Armii. Moja niesłychana uroda pomogła mi - jeden z generałów powierzył mi ściśle tajną misję szpiegowską. Zostałam wywieziona w głąb kontynentu i stałam się kochanką generała armii radzieckiej.
Nie byłam dla niego jedynie zabawką na zimne noce. Zdaje się, że szczerze mnie pokochał. Zwierzał mi się ze swych zmartwień i planów, dzięki czemu byłam w posiadaniu wielu cennych informacji, które moje dowództwo mogło wykorzystać. Moje zaangażowanie zostało zauważone i docenione. Zostałam wezwana na służbę do twierdzy Alamut.
W czasie siedmioletniej służby wielokrotnie wykazywałam się odwagą, pomysłowością i skrajnym posłuszeństwem. W końcu dostąpiłam najwyższego zaszczytu. Wstąpiłam do grona Spokrewnionych jako członkini najwspanialszego z klanów. Zostałam Zabójczynią.
Od tamtej pory działam z ramienia starszych. Dzięki pokorze, odwadze, która często zamieniała się w brawurę, sile i inteligencji, stałam się jedną z najlepszych. Przyjmuję najtrudniejsze i najniebezpieczniejsze zlecenia niejednokrotnie narażając swój byt.
Mam własny sposób wykonywania zleceń. Podstawą moich działań są informacje, które zbieram sama, z małą pomocą komputerów. Te, o dziwo, nie mają przede mną tajemnic.
Działam cicho i nie zostawiam po sobie śladów, to nieprofesjonalne. Tylko raz wpadłam. Co ma dla mnie tragiczne skutki. Kilka lat temu pewna Syrena zleciła mi zabójstwo swego kochanka. To, że był Księciem nie stanowiło dla mnie większego problemu. Książę, nie książę, da się go zniszczyć...
Do tej pory nie wiem, co poszło nie tak. Czy był strzeżony jakimś potężnym zaklęciem? Czy zwyczajnie miałam pecha? W każdym razie, gdy jego ciało rozsypało się w proch, duch wstąpił we mnie, na stałe zamieszkując w moim ciele. Zazwyczaj siedzi cicho, lecz czasem... Czasem się złości. A wtedy jest pewne, że będę miała kłopoty...
Świat nie wie o mnie. Niewiele jest osób, które, zapytane o Gwineth, będą w stanie udzielić Ci jakichkolwiek informacji. Niewiele bowiem osób przeżyło spotkanie ze mną. Ci zaś, którym się to udało, woleliby zginąć, niż przyznać się do tej znajomości. Któż bowiem chciałby być wiązany z Zabójczynią?
Stać mnie na niemal każde mieszkanie w Helsinkach, aczkolwiek mieszkam w niewielkiej, starej kamienicy na obrzeżach miasta. Dlaczego, spytasz? Nie mogę rzucać się w oczy. I tak igram z losem, bo gdyby komuś udało się wejść do mego mieszkania nie lada by się zdziwił. Mieszkanie jest niewielkie. Trzypokojowe zaledwie. Pozornie nic szczególnego. Ale gdy tylko się przyjrzeć, fachowym wzrokiem, można bez trudu zauważyć najnowocześniejszy i najdroższy sprzęt elektroniczny. Niezawodny system alarmowy. I parę innych szczególności. Ale niech to pozostanie moją tajemnicą.
Mieszkam sama. Jeżdżę błękitnym Mini Morrisem. W torebce oprócz kluczy i szminki mam komplet wytrychów i turkusowego laptopa Apple. Przy pasku noszę sztylet. A w szafie na szczególne okazje mam jeszcze dwa pistolety i trzy sztylety. I, czy można by zapomnieć? Wakizashi. Albo dwa.
Mam niezwykle czuły słuch i zadziwiająco dobrą pamięć fotograficzną. Wydaję Ci się tworem doskonałym? Nic bardziej mylnego, każdy bowiem ma jakieś słabości. Powiem Ci w sekrecie, że nie wyjdę z domu bez srebrnej, grawerowanej papierośnicy pełnej Marlboro Light. Z przyzwyczajenia. Palić mi bowiem nie wypada.
Mówię płynnie po szwedzku, angielsku i rosyjsku. W wolnych chwilach chodzę na basen i siłownię.
I oczywiście udoskonalam swoje umiejętności informatyczne pisząc programy szpiegowskie. Majsterkuję. W chwili obecnej zajęta jestem budową daleko zasięgowego megaczułego podsłuchu. Co z tego wyjdzie? Okaże się.



PS Tutaj historia mojej assamitki, zdecydowałam się bowiem nią zagrać Razz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Stowarzyszenie na rzecz kultury i animacji ALT Strona Główna » Świat Mroku Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
iCGstation v1.0 Template By Ray © 2003, 2004 iOptional




fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo

Regulamin